Bieg Piastów Jakuszyce - jeden z największych biegów narciarskich świata

Historia skromnego zwycięzcy - rozmowa z Michałem Skowronem

Rozmowa z Michałem Skowronem, zwycięzcą 46 Biegu Piastów na dystansie 50 km


- Wywróciłeś się na 6 kilometrów przed metą, złamałeś kija, a mimo to wygrałeś.

- To stało się na zjeździe trasą Zimową PKO Banku Polskiego. Szybko wstałem, rozpędziłem się maksymalnie i pojechałem. Ktoś dał mi kija, ale większego od mnie. Na szczęście nieco dalej stał Artur Strzałkowski, który miał takiego kija, jak mój. Dał mi go.

- Czołowa, 4-osobowa grupa, od której odpadłeś, leciała bardzo szybko. Widziałeś rywali, czy zniknęli?

- Straciłem ich z oczu, byli jakieś 20-30 sekund przede mną. Ponieważ jednak biegłem w tej grupie przez wiele kilometrów, wiedziałem, że jej tempo nie jest zbyt wysokie i że jestem w stanie ją dojść, choć byli w niej bardzo mocni zawodnicy, jak choćby mój kolega z kadry Polski Kacper Antolec i reprezentant Czech na ostatnich Zimowych Igrzyskach Olimpijskich Petr Knop. Goniłem ich zmniejszając stopniowo dystans, nie szarpałem.

- Doszedłeś ich dość szybko, już na trasie Bez Łaski, jakieś cztery kilometry przed metą.

- Na ostatnim podbiegu na Bez Łaski postanowiłem zaatakować. Czułem się bardzo dobrze i spokojnie. Zdołałem uciec. Przejechanie linii mety pięćdziesiątki Biegu Piastów było niezapomnianym uczuciem. Ogarnęła mnie euforia!

- Co Twoim zdaniem zadecydowało o zwycięstwie? Pewnie własne boisko, bo znasz każdy metr naszych tras.

- Na pewno znajomość tras pomogła. Myślę, że spory wpływ na zachowanie sił na szybką końcówkę miało to, że podczas biegu jadłem więcej niż inni. Pochłonąłem sześć żeli energetycznych, oprócz nich stale miałem w ustach żele rozpływające się w kwadrans. Piłem na każdym punkcie odżywczym.

- Ktoś Ci to doradził? Startowałeś na 50 km po raz pierwszy.

- Mój starszy brat Piotrek – świetny trener i zawodnik, który przebiegł już pięćdziesiątkę wiele razy. Piotrek w ogóle prowadził mnie w tym sezonie. Był bardzo zaangażowany, gdy gdzieś startowałem, śledził moje wyniki w internecie, nawet w nocy. Każdy start i trening szczegółowo omawialiśmy, nawet przez kilka godzin.

- Ten sezon miał jednak w Twoim wykonaniu wyglądać inaczej. Początkowo nie planowałeś startu w Biegu Piastów. I jeszcze po drodze zdarzył Ci się covid. Ale udało Ci się wystartować w Pucharze Świata.

- Na początku sezonu trener reprezentacji Polski Lukas Bauer dał mi szansę. Dzięki temu w listopadzie pojechałem z kadrą na obóz w Muonio w Finlandii. Odbył się tam sprawdzian kwalifikacyjny do Pucharu Świata. Poszło mi dobrze, dzięki czemu wystartowałem w zawodach o punkty Pucharu Świata w Kuusamo, a potem jeszcze w Lillehammer.

- Jakie wrażenia?

- Poziom bardzo wysoki. Konkurencja tak silna, że trudno było o wysokie lokaty. Świetna atmosfera, tym bardziej, że w tym samym czasie w Kuusamo rozgrywano zawody o Puchar Świata w skokach narciarskich.

- Potem miała być Uniwersjada, ale została odwołana.

- Niestety. Bardzo mi zależało, by w niej wystartować. Nie jest to wydarzenie stojące wysoko w hierarchii zawodów w biegach narciarskich, ale jednak jest wielkim świętem sportu akademickiego. Pozostała mi walka o miejsce w reprezentacji Polski na Igrzyska w Chinach. Podczas zawodów kwalifikacyjnych w randze mistrzostw Polski zająłem miejsce, które dało mi pozycję pierwszego rezerwowego. Czekałem w gotowości pod telefonem na wypadek, gdyby któryś z kolegów złapał kontuzję lub się rozchorował. Dzień przed Igrzyskami dowiedziałem się ostatecznie, że nie pojadę.

- Pewnie trochę bolało.

- Tak. Z drugiej strony, zrobiła się przestrzeń na start w Biegu Piastów. Ale najpierw pojechałem z klubem z Jablonca na mistrzostwa Czech do Novego Mesta. To był początek lutego. Przywiozłem stamtąd koronawirusa. W starym, pustym mieszkaniu po dziadku w Sobieszowie przechodziłem kwarantannę. Był tam tylko prąd, co umożliwiło włączenie grzejnika, rodzina dowoziła mi jedzenie i wodę. Miałem tam też rower z trenażerem, na którym starałem się trenować. W tym odosobnieniu spędziłem dziesięć dni. Przepadły zawody w Słowenii, na które miałem jechać. I wtedy przyszedł mi do głowy start w Biegu Piastów na 50 kilometrów. Pierwszy raz w życiu.

- Pierwszy na pięćdziesiątce, bo przecież cztery lata temu wygrałeś Bieg Piastów na 25 kilometrów.

- Ten start kojarzyć mi się będzie zawsze z doskonale posmarowanymi nartami. Przygotował je i smary wybrał Dawid Matwijów. To były wtedy smary dnia! W dużej mierze dzięki nim wygrałem dwudziestkę piątkę, bo przecież los zwycięstwa rozstrzygnął się na kresce, czyli na linii mety. To bardzo rzadkie w biegach narciarskich na długich dystansach. Narty, na których wygrałem 50 kilometrów, posmarował asystent trenera kadry młodzieżowej Dawid Bril, a smary miałem z mojego uczelnianego klubu: AZS AWF Katowice.

- Twój tata Mieczysław, zwany Jackiem, też wygrał Bieg Piastów na 25 km. Dwadzieścia dziewięć lat przed Tobą.

- Gdyby nie rodzice… Nic by nie było, gdyby nie oni! Jeszcze nie chodziłem, a już brali mnie na narty do Jakuszyc. Siadałem ojcu na barana albo trzymał mnie pod pachą. Tata wprowadzał mnie i starszego pięć lat Piotrka w świat biegówek. Szliśmy w jego ślady. Początkowo biegówki w moim wykonaniu były ogólnorozwojową zabawą, rok po roku na coraz dłuższych nartach, najpierw z łuską, potem smarowanych. Bywaliśmy jako dzieci w Jakuszycach zimą regularnie dwa-trzy razy w tygodniu.

- Uczyliście się z Piotrkiem w Szkole Podstawowej nr 15 w jeleniogórskim Sobieszowie. Wasi rodzice są w niej nauczycielami. Mieli na Was oko niemal cały czas.

- Tata trenował mnie od czwartej klasy podstawówki do trzeciej klasy liceum. Należałem do MKS Karkonosze Sporty Zimowe, ale trenowałem zwykle indywidualnie według planów taty. W okresie podstawówki miałem kilku stałych sparingpartnerów, co budowało świetną atmosferę na treningach. Byli to Adrian Gromyko, Marcin Sołek, Mateusz Opała. Potem nasze drogi się rozeszły, tylko Adrian pozostał w biegówkach do dziś.

- O nartach w domu Skowronów krążą legendy. Twój tata kolekcjonuje stare…

- W naszym domu narty są wszędzie. Ile ich jest? Na pewno ponad dwieście par.

- Za sukcesem mężczyzny, a w tym wypadku mężczyzn, zawsze stoi wspaniała kobieta.

- Nasza mama również kocha biegówki i świetnie ich naucza. Przez te wszystkie lata dbała o nas idealnie. Do szkoły robiła mi zawsze kanapki na drugie śniadanie, nawet wtedy, gdy mało kto je przynosił z domu, a ze mnie się z tego powodu podśmiechiwano. W domu dominowała u nas kuchnia typowo polska i sportowa, ze schabem i ziemniakami, ale też z dużą ilością surówek, owoców. Bardzo rzadko jedliśmy fast foody, jak choćby pizze. Pozwalaliśmy sobie na nie właściwie tylko wtedy, gdy ktoś z nas wygrał jakieś zawody, albo w sytuacjach awaryjnych, gdy nie było czasu bądź warunków, by zjeść coś innego.

- Gdy jest się w kadrze Polski, ma się zapewnione szkolenie, obozy, stypendium. Gdy się z niej wypada albo jest się w niej, ale nie w zasadniczym składzie, ciężko utrzymać się na poziomie wyczynowym. Jak Ci się to udało?

- W kadrach Polski – młodzieżowej i seniorskiej, byłem przez wiele lat. Bardzo na tym skorzystałem, mogłem poświęcić się w całości biegówkom, a moje życie składało się praktycznie tylko z trenowania, spania i jedzenia. Gdy wypadłem ze stałego składu kadry, zrobiło się znacznie trudniej, ale mogę liczyć na mój klub AZS AWF Katowice z trenerem Januszem Krężelokiem, jak i na mojego brata Piotrka, który wspierał mnie nie tylko jako szkoleniowiec, ale i finansowo. Radziliśmy sobie naprawdę dobrze, w miarę możliwości. Skoro nie było nas stać na wyjazdy na obozy wysokogórskie w Alpach, wypożyczyliśmy namiot hipoksyjny. Pomysł wyszedł od znakomitego trenera biegania bez nart Piotra Rostkowskiego ze Szklarskiej Poręby. Namiot pożyczył nam Grzegorz Sudoł, który przygotowywał do startu między innymi mistrza olimpijskiego w chodzie na 50 kilometra Dawida Tomalę.

- Co daje spanie w takim namiocie? Ile nocy w nim spędziłeś?

- Powietrze w takim namiocie jest rozrzedzone, jak na dużej wysokości. Spowalnia się regeneracja, budują się czerwone kwinki, co zwiększa transport tlenu do różnych części organizmu, a tym samym poprawia wydolność. Przeszedłem trzy sesje w namiocie hipoksyjnym: 30-dniową w sierpniu oraz dwie 14-dniowe w październiku i grudniu. Spałem w nim w domu, jak i w hotelach. Taki namiot zżera dużo prądu, ale nie było nigdzie problemu, by z niego korzystać

- Jak przygotowujesz się do sezonu narciarskiego latem i wczesną jesienią?

- Dużo biegam, z kijami i bez nich. Często w Jakuszycach, na przykład po trasach wyczynowych, ale też po Drodze pod Reglami w Karkonoszach. Moją bazą nartorolkową jest Transgraniczne Centrum Turystyki Aktywnej w Sobieszowie, ale często też jeżdżę po ścieżce asfaltowej wzdłuż ulicy Sudeckiej w Jeleniej Górze. Czasem odwiedzam Kopaniec z jego podjazdem, a kiedyś lubiłem okolice Rębiszowa, gdzie jednak zrobił się zbyt duży ruch samochodowy. Z innych tras lubię rolkową w Zakopanem na terenie Centralnego Ośrodka Sportu.

- Ile kilometrów pokonujesz na nartach w sezonie?

- Do około 8 tysięcy. Jednorazowo zwykle 20-30, a najwięcej sto. Ale to się zdarzyło tylko raz.

- Trenujesz, jesz, śpisz. A inne życie? Masz dziewczynę?

- Tak. Kamilę poznałem na biegówkach na Orlu 28 kwietnia ubiegłego roku. Jest z Wojcieszowa, a jej tata jest piłkarzem, ale kocha biegówki. Gdy spadnie śnieg, robi w Wojcieszowie tor do biegania na nartach.

- No to się dogadacie… A gdy myślisz o swojej przyszłości, co Ci przychodzi do głowy?

- Chcę powalczyć o udział w kolejnych Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Nie wiem, co będę robić w życiu później…. Może będę trenerem, może działaczem. Nie mam sprecyzowanych planów. Na razie chcę skończyć studia na kierunku wychowanie fizyczne i trzymać rękę na pulsie obserwując świat i szanse, jakie daje.

- Nie masz dość biegówek, gdy w marcu kończy się sezon startowy?

- Nie! Absolutnie. Dla mnie wtedy zaczyna się jeszcze większa frajda na nartach. Gdy już nie muszę trenować, gdy mogę biegać gdzie chce, jak chcę i ile chcę. Kwiecień to dla mnie czas wypraw biegówkowych od świtu do zmierzchu, czasem w towarzystwie Michała Boreczka, który też jest takim biegówkowym świrem, jak ja. Zaczynamy czasem o szóstej rano i biegamy po jakuszyckich trasach do godziny 16. Albo do momentu, gdy zgłodnieję. Zjeżdżam wtedy na nartach do Huty, skąd odbierają mnie rodzice. Albo wracam do domu w Sobieszowie pociągiem.

- Kiedy kończysz więc właściwie sezon narciarski?

- Gdy nie ma śniegu. Podobnie mój tata. Podobnie jak świętej pamięci Stanisław Mroziński. Oni dwaj pod tym względem bili wszelkie rekordy. Wystarczał im płat śniegu długości stu metrów.

- Gdzie najdłużej da się biegać na trasach Ośrodka Narciarstwa Biegowego w Jakuszycach?

- Na zacienionych fragmentach Samolotu. W zależności od sezonu, czyli umiejscowienia opadów i natężenia promieni słonecznych, śnieg najdłużej trzyma się na pobiegach od strony Orla lub Jakuszyc. Kiedyś zrobiłem sobie dłuższy trening na takim płacie długości czterystu metrów. Doskonałe ćwiczenie psychiki.

- W ubiegłym roku sezon był długi, ostatni raz ratrak pracował 1 maja, przez kilka dni utrzymywały się jeszcze niezłe warunki na długich odcinkach. A Ty? Kiedy ostatni raz biegałeś?

- 16 maja. Ale tylko pół godziny, bo już naprawdę było ciężko znaleźć śnieg.

Rozmawiał: Leszek Kosiorowski

KONTAKT

Bieg Piastów

ul. Jakuszyce 8

58-580 Szklarska Poręba

Tel.: 75 717 33 38

biuro@bieg-piastow.pl

zawodnicy@bieg-piastow.pl

KRS 0000102760

map
design by : LEMONPIXEL.pl