Rozmowa z Ireneuszem Rabskim, jednym z najlepszych polskich amatorów na biegówkach
Ireneusz Rabski – rocznik 1985, odkrycie ostatnich lat w amatorskim świecie biegów narciarskich w Polsce. W 46 Biegu Piastów: drugi w KGHM Rodzinnej 12, trzeci na sześć kilometrów, czwarty w Brubeck Nocnej 12, czwarty w Memoriale Stanisława Michonia, ósmy na 25 i dwunasty na 50 km. Na pięćdziesiątce na piątym miejscu wśród Polaków, trzeci w gronie amatorów.
W rankingu globalnym Worldloppet na pierwszym miejscu wśród Polaków.
- Twoje wyniki budzą szacunek, wręcz podziw. Skąd się wziąłeś na trasach biegowych?
- Jestem z Podhala. Urodziłem się w Nowym Targu a wczesne lata spędziłem w miejscowości Klikuszowa, skąd moja rodzina przeniosła się do Skomielnej Białej, też na Podhalu, ale bliżej Krakowa. Mój tata – kolarz szosowy – zapisał mnie w podstawówce na zajęcia SKS-u (Szkolnego Koła Sportowego) na biegówkach. To była świetna przygoda, której częścią był udział w zawodach, poczucie tej niesamowitej atmosfery rywalizacji. Pamiętam, że startowałem wtedy w Lidze Małopolskiej, w której rywalką moich kuzynek była Justyna Kowalczyk – dwa lata starsza ode mnie.
- Czyli techniki liznąłeś dość wcześnie.
- Nauczyłem się wtedy klasyka, ale – co podkreślę, bo było to dla mnie ważne doświadczenie – zasmakowałem atmosfery rywalizacji i zawodów. Gdy poszedłem do liceum w Myślenicach, zamieszkałem w internacie, więc oddalliłem się od gór, ale pozostałem aktywny – latem jeździłem na rowerze po szosie, co wtedy było bardzo rzadkie, ale mogłem to robić, bo miałem odpowiedni rower szosowy dzięki mojemu tacie. Jeździłem też na motocyklu, chodziłem trochę po górach.
- A potem ruszyłeś w świat.
- Wyjechałem na studia teologiczne do Waszyngtonu w Stanach Zjednoczonych. Sporo podróżowałem po świecie, wspinałem się, zdobywałem szczyty m. in. Mt. Whitney, Glossglockner i Mont Blanc. Ale nie koncentrowałem się na jednej dyscyplinie, generalnie dzieliłem czas pomiędzy rower i góry. Skupienie się na jednym sporcie nastąpiło dopiero przed trzydziestką, gdy pokochałem maratony uliczne. Biegałem je namiętnie, ukończyłem prawie dziesięć.
- Czy łączyłeś je z podróżowaniem, jak wcześniej chodzenie i wspinanie się po górach?
- Tak. Startowałem, między innymi, w maratonie wokół Jeziora Galilejskiego w Izraelu, jak również w Rzymie, Waszyngtonie ale i w Krakowie, Poznaniu czy Lublinie. Bardzo lubię podróżowanie i poznawanie świata, a idealnie jest, gdy udaje mi się to łączyć z pasjami sportowymi. Start w maratonie ulicznym umożliwia zresztą lepsze poznanie danego miasta, gdyż w krótkim czasie można bardzo wiele zobaczyć.
- I postrzega się miasto inaczej, niż zwykle, gdy jest pełne ruchu ulicznego.
- Odkryłem też wtedy w sobie zamiłowanie do pokonywania długich dystansów. Fascynuje mnie, co dzieje się w psychice człowieka podczas takich wyzwań. Jak psychika, poprzez nasz mózg, wyzwala w nas reakcje fizyczne, które umożliwiają poszerzanie swoich możliwości. Dzięki temu, że postanowiłem zdobyć Wielkiego Jakuszyckiego Szlema, wystartowałem też na dystansie ponad 50 kilometrów w Jakuszyckim Ultramaratonie w ramach Letniego Biegu Piastów. Szlema zdobyłem z najlepszym czasem wśród tych, którzy po niego wówczas sięgnęli.
- Jedną z trzech jego części jest zimowy Bieg Piastów na 50 km. Musiałeś wrócić do biegówek, by zdobyć Wielkiego Jakuszyckiego Szlema.
- Wróciłem do nich po piętnastu latach. Było tak: mój tata, który przez całe życie był ciągle aktywny, pewnego dnia powiedział, że zapisuje się na Bieg Piastów na 50 kilometrów. No to ja też! Choć nie biegałem na nartach od dawna, to jako miłośnik długich dystansów uznałem, że to coś dla mnie. I wystartowałem, zupełnie bez żadnego treningu na biegówkach, na starych, przypadkowych nartach, z ostatniego sektora startowego, który ustawiał się na Polanie Maliszewskiego na samym końcu.
- Dalej była tylko rzeka.
- Tak! To był rok 2015. Pamiętam jak dziś, bo przez całe pięćdziesiąt kilometrów wyprzedzałem. Ponad 700 zawodników. Było to naprawdę niezwykłe doświadczenie. Wspaniałe! Uważam, że każdy, kto zaczyna przygodę ze startami na długich dystansach, powinien przez to przejść, by zasłużyć na wyższy sektor startowy. Ukończyłem 50 km w czasie cztery godziny trzydzieści minut. Mój tata – wtedy 56-letni – dołożył mi 61 minut. Sześćdziesiąt jeden minut! Miałem wtedy 30 lat.
- Oto, co znaczy technika, narty, smarowanie. Bo przecież fizycznie - jako maratończyk uliczny – byłeś przygotowany świetnie.
- Ten start był moją biegówkową inicjacją. Zafascynowałem się nimi i zająłem bardzo wszechstronnie. O ile pod względem fizycznym rzeczywiście wyglądałem nieźle, to musiałem poznać inne ich aspekty. Wszystko robiłem sam, nigdy nie miałem żadnego trenera, ani nie korzystałem z żadnego serwisu. Także dlatego moja droga do istotnej poprawy wyników – pełna prób i błędów - trwała pięć-sześć lat. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sam jestem w stanie siebie prowadzić gdyż poznałem możliwości organizmu i na jakie bodźce treningowe reaguje najlepiej.
- Czyli kręci Cię w biegówkach rywalizacja, samodoskonalenie… Co jeszcze?
- Wszystko! Tak, jak wspomniałem, uwielbiam łączyć uprawianie sportu z podróżowaniem, a biegówki można świetnie połączyć z poznawaniem różnych cudownych miejsc, regionów, tras. Za ogromny atut narciarstwa biegowego uważam bliski kontakt z przyrodą oraz relacje towarzyskie, koleżeńskie, wręcz przyjacielskie z pasjonatami, którzy kochają narty biegowe. Nasze wspólne wyjazdy, plany i rywalizacja wzajemnie nas napędzają.
- Narty biegowe zaczęły więc wypierać w Twoim życiu inne dyscypliny.
- Tak wyszło. Bo lubiłem także kolarstwo górskie i bieganie bez nart. Latem uprawianie tych dyscyplin zaczęło być wypierane przez nartorolki. Przyczyniło się do tego także złamanie przeze mnie pięty w 2020. Z powodu tej kontuzji zostałem zmuszony do rezygnacji z biegania bez nart. W biegówkach pozostałości tego urazu nie przeszkadzają.
- Powiedziałeś, że dojście do obecnej formy – jednego z najlepszych amatorów na biegówkach w Polsce – zajęło Ci 5-6 lat. Byłoby to niemożliwe bez ogromnej poprawy techniki.
- Klasyk zawsze był dla mnie OK. W 2019 roku na pięćdziesiątce Biegu Piastów zająłem 56 miejsce gdzie biegłem na nartach smarowanych na trzymanie. Na trasie, także przede mną, było wielu pchaczy. Polaków niewielu stosowało wtedy bezkrok. To nie był mój styl, nie podobał mi się, uważałem wręcz, że jest wypaczeniem klasycznego biegu na nartach. Ale zacząłem mu się przyglądać – w internecie czy podczas transmisji telewizyjnych z biegów z cyklu Visma Ski Classics. Zacząłem obserwować pewnych zawodników, wzorować się na nich. Moi koledzy robili to samo, zaczęliśmy próbować, nagrywać filmiki ze swoich treningów, analizować, zastanawiać się, jak zbliżyć się do techniki i poziomu najlepszych.
- Stosowanie takiej techniki wymaga odpowiedniego przygotowania fizycznego. To już wyższa szkoła biegu narciarskiego.
- Nie da się stosować bezkroku bez odpowiedniej bazy mięśniowej. Mnie udało się to dopiero po dwóch latach treningów. Ale nie było łatwo… W 2020 na Biegu Piastów kompletnie nie trafiłem ze smarowaniem. Po trzydziestu kilometrach pchania mnóstwo rywali mnie wyprzedziło. No ale smaruję narty zawsze sam. Wiele etapów musiałem przejść, by się go nauczyć. Tak było też z innymi elementami biegu narciarskiego: techniką, taktyką, kreowaniem teamu. Należę do teamu skipol.pl. Razem jeździmy, startujemy, napędzamy się.
- Fajnie, że punktem zwrotnym, inspiracją, był start w Biegu Piastów.
- Wtedy, po czterdziestym kilometrze, odcięło mnie, ale – jak mawia się po angielsku: “the body has a great memory”, czyli ciało ma doskonałą pamięć mięśniową. W chwili największego kryzysu przypomniałem sobie wszystkie lata pełne wysiłku na treningach i zawodach. Wziąłem też żel z kofeiną. Doznałem euforii! Uskrzydlony pomknąłem do mety.
- Co robisz w życiu poza tym, że biegasz na nartach, a latem na nartorolkach?
- Pracuję w Krakowie w korporacji. Odpowiadam za bezpieczeństwo infratruktury banku. Życie dzielę pomiędzy Kraków a rodzinną Skomielnę Białą gdzie mam świetną bazę treningową na nartorolki. Moim największym sukcesem życiowym są trzy córki. Powoli łapią biegówkowego bakcyla.
- Jakie masz plany narciarskie?
- Obecnie pracuję nad nowym projektem, który mam nadzieję wystartuje już wkrótce, jednak na tym etapie niech to pozostanie tajemnicą.
Rozmawiał: Leszek Kosiorowski